a
środa, 20 stycznia 2016
Z kopyta kulig mknie
Sypie, prószy, zawiewa... Leci z nieba biały puch, rozjaśnia horyzont, zakrywa psie i kozie kupy na podwórku, sprawia, że starzy wygłupiają się na równi z dzieciakami ;)
Śniegu nie ma aż tak wiele, żeby machać łopatą i kląć niczym szewc, ale w sam raz na saneczki. Rany! Nie pamiętam, kiedy ostatnio oddawałam się temu śnieżnemu szaleństwu. A nie... Przecież ostatnio to było właśnie wczoraj ;)
Ajron sprawił nam nie lada frajdę i zorganizował kulig z prawdziwego zdarzenia.
Weterynarz ma dwa konie, które tego dnia zamieniły się w zwierzęta pociągowe, a jego sąsiad, mieszkający w domu obok, wyjątkowo zamienił się w woźnicę. Gdy przyjechaliśmy do Nowych Wiatraków (gdzie mieszka nasz rodzinny doktorek) konie stały już cierpliwie, zaprzężone do dużych sań. Olka była na miejscu, niebawem dojechała Anka i lekko pokrzykując z emocji (bo przecież nie ze strachu), ruszyliśmy przez szeroko otwarte wrota bramy. Ja i Ola- jako matki i matki zastępcze- usiadłyśmy z maluchami w dużych saniach, a reszta wpakowała się na małe sanki, połączone ze sobą długimi, mocnymi sznurami. I w drogę. Poszczekujące z podniecenia psy (moja Saba i Sułtan Ajrona) pobiegły w ślad za kuligiem. Para unosząca się z grzbietów i nozdrzy koni, wesołe podzwanianie dzwonków przymocowanych do uprzęży, skrzypienie śniegu pod płozami, szczekanie psów i okrzyki siedzących na saniach osób powodowały, że nasz odjazd z zazdrością obserwowały całe Wiatraki. Wolno przejechaliśmy przez wioskę i przyśpieszając tempa, wjechaliśmy pomiędzy pokryte śniegiem drzewa, zostawiając za sobą równe ślady płóz i dymiącego placka na środku drogi.
Dzieciaki piszczały z radości i pokrzykiwały na konie, a my zaśmiewałyśmy się, obserwując skomplikowane ewolucje wyczyniane przez pozostałych uczestników sanny.
Po półgodzinnej jeździe i trzech wywrotkach Anki znaleźliśmy się u celu. Polanę na którą przyjechaliśmy, otaczały wysokie świerki i sosny, z których co jakiś czas spadały z łoskotem wielkie czapy śniegu. W wyznaczonym do tego celu i otoczonym kamieniami miejscu panowie rozpalili ognisko i już za chwilę w powietrzu zapachniała smażona kiełbasa. Hm... momentami bardzo mocno przysmażona...
Mądrzy ludzie, którzy nie posiadali prawa jazdy lub ewentualnie zapewnili sobie szofera, zapijali kiełbachę rozgrzewającymi trunkami, patrząc ze współczuciem na degustatorów malinowej herbaty, czyli mnie, Anię i Piotrka. Po posiłku maluchy zaczęły się nudzić, więc ja i Ola poszłyśmy z nimi na spacer. Las w zimowej szacie jest po prostu nie do opisania. Mroźne powietrze pachniało żywicą, a na dziewiczym śniegu znaleźliśmy mnóstwo ciekawych tropów. Dzieci szalały ;) Już po kilku minutach zarówno Michalina, jak i Natan upodobnili się do śniegowych bałwanków ;)
Po powrocie na polanę okazało się, że również Hania zamarzyła o bałwanie. Razem z Anką ulepiły wielkiego, muskularnego, śniegowego diabła. I wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, iż diabeł ten był łudząco podobny do pewnego przystojniaka. Ze smoliście czarnych włosów diabła wyrastały dwa zakrzywione rogi, a śnieżna dłoń dzierżyła koński palcat. Nie wspomnę, że wełniany szalik na szyi śnieżnej postaci był identyczny z szalikiem Arka. Wszyscy zaczęli się śmiać, Anka się wyparła i wyzwała nas od fantastów, a ja...?
Ja się zaczęłam zastanawiać... Co ten facet w sobie ma, że wszystkie bez wyjątku chorujemy na głowę? Czy istnieje jakaś szczepionka, która pozwoli nam uchronić się przed wybitnie groźnym greckim wirusem o nazwie Aaron Medinopolus ??? Czyżby teraz wzięło moją niezłomną kuzynkę Ankę?!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
E, nieee, w prawdziwym życiu nie ma takiej sanny, ani takich rumaków:)
OdpowiedzUsuńSą Hano, są ;) Na drugiej fotce siedzę na klaczce (Amazonka ma na imię) i gnam przed siebie. A opis biwaku jest z jak najprawdziwszej rzeczywistości (no, bez tego diabła ;))
UsuńTam, gdzie głowa klaczki tylko?
UsuńTak. Jako Mariolka ledwie tyłek klepię o siodło, ale jako Joanna jeżdżę całkiem nieźle (że tak powiem skromnie ;))
UsuńZ ostatniego kuligu, na którym byłam, zapamiętałam przeraźliwe zimno :(
OdpowiedzUsuńJak to zimą ;) Pewnie byłaś z tych, co tylko herbatka... ;)
UsuńBył kulig bez dodatków :(
UsuńJuz nie pamietam, ile dziesiecioleci minelo od czasu, kiedy uczestniczylam w kuligu. Byla jeszcze dzieckiem, potem juz nie mialam okazji... Tak to sobie mozna zime spedzac... :)
OdpowiedzUsuńFakt, że nie samym kuligiem człowiek żyje i zima jest ogólnie rzecz biorąc upierdliwa, ale fajnie było ;)
UsuńOstatni taki kulig odbyłam w górach, w Muszynie. Było pięknie, chociaż zimno. No ale trudno o kulig, kiedy ciepło:)
OdpowiedzUsuńChyba że na wrotkach ;)
UsuńMi też sie miesza, kiedy o Mariolce, kiedy o Joannie piszesz...ale kulig fajny. Sama bym się pokuligowała w towarzystwie jakiegoś Zorby.
OdpowiedzUsuńNa jedno wychodzi, bo Mariolka jest w pewnym stopniu alter ego Joanny i odwrotnie ;)))
UsuńJa podobnie jak Pantera, w dziecięctwie i to raz tylko. Pamiętam, że miałam focha, bo nie mogłam na sankach tylko w saniach siedzieć. Pff!
OdpowiedzUsuńJa też tylko w saniach. Następnym razem (jak się trafi okazja) nie dam się wyrolować i sprzedam opiekę nad dziećmi Jurkowi ;)))
UsuńNigdy nie byłam na kuligu... :/
OdpowiedzUsuńJeszcze nic straconego ;)
Usuń