Chciałabym podzielić się z Wami pięknym tekstem. Tekstem, który mnie zauroczył i wzruszył. Tekstem nie moim. Te słowa napisała Marta, której blog przeglądam z dużą przyjemnością. Czytając, czułam się jak dziecko, któremu ktoś opowiada piękną bajkę. Piękną, bo prawdziwą.
Tam wykiełkowało. Wypuściło korzonek, pęczek malutkich igiełek... I rosło. Piło wodę z deszczu, pobierało składniki odżywcze z żyznej gleby, w którą rok po roku zamieniało się martwe drzewo, na którego zbutwiałym pniu znalazło swoje miejsce życia.
Rosło. Wraz z nim rosły inne drzewa, kiełkowały z takich samych albo innych nasionek. Było ich dużo, bardzo dużo. Nie wszystkim udawało się przetrwać wyścig do światła. Ale nasze drzewko jakoś dawało sobie radę.
Rosło tak dziesiątki lat, początkowo cienkie, rachityczne, krzywe, ograniczane z każdej strony przez niedobór światła – zupełnie nieprzypominające równiutkich choinek, jakie kupujemy na święta... Ale coraz smuklejsze, coraz wyższe, pięło się coraz wyżej, coraz wyżej... ponad zarośla leszczyny, trzmieliny i dereni, ponad graby, klony, wyżej nawet niż dęby i lipy... Najwyższe w całym lesie! Spoglądało na las z góry ponad koronami innych drzew, widziało sterczące wysoko wysmukłe korony innych świerków.
Kiedy skończyło 100 lat, przyszedł człowiek z piłą. Powiedział, że to drzewo jest już stare. Teraz można uzyskać z niego drewno najlepszej jakości. Jeżeli pozwolimy mu dalej rosnąć, drewno będzie coraz gorsze i w końcu się zmarnuje, drzewo spróchnieje, przewróci się i nikomu na nic się nie przyda. To koniec jego życia. Dalej jest już tylko gnicie i śmierć.
Kiedy skończyło 100 lat, przyszedł człowiek z piłą. Powiedział, że to drzewo jest już stare. Teraz można uzyskać z niego drewno najlepszej jakości. Jeżeli pozwolimy mu dalej rosnąć, drewno będzie coraz gorsze i w końcu się zmarnuje, drzewo spróchnieje, przewróci się i nikomu na nic się nie przyda. To koniec jego życia. Dalej jest już tylko gnicie i śmierć.
Ale przyszli też inni ludzie i powiedzieli, że nie wolno ruszać drzewa. A potem las zaszumiał, zaskrzypiał, odezwał się świergotem ptaków i szmerem wody. Zaśpiewał o tym, że śmierci nie ma. Las żyje wiecznie... I człowiek z piłą odszedł.
I drzewo rosło dalej, coraz potężniejsze i starsze. Kwitło, rodziło szyszki i z pierwszymi promieniami słońca wysypywało nasiona. Miało też przyjaciół. Początkowo nie było ich wielu. Pierwszy przyleciał mysikrólik i wplótł w świerkowe gałązki swoje maleńkie gniazdko z mchu i pajęczyn. Drzewo było wtedy jeszcze młode... Od rana do wieczora słychać było jego piosenkę: si si si, si si si... Przylatywały inne ptaki, zwykle siadały na gałęziach i śpiewały, a potem leciały dalej – co może być ciekawego w kilkudziesięcioletnim świerku? Ale drzewo rosło i pewnego dnia odpadła mu gałąź, w miejscu po gałęzi zadomowił się grzyb, zaczęło próchnieć, a potem w tym miejscu zrobiła się dziupla. Przez pierwszych kilka lat w dziupli mieszkała rodzina sosnówek – niedużych sikor śpiewających vici vici vici... Potem dziuplę rozkuł dzięcioł duży i sam wychowywał tam młode.
Aż pewnego roku drzewo poczuło pod korą dziwne łaskotanie... Oto zadomowiły się w nim korniki.
Wtedy dopiero się zaczęło! Kornikowe larwy szurały, skrobały, stukały, drążyły pod korą swoje korytarzyki ułożone w magiczne ornamenty. Stukanie usłyszały zaraz dzięcioły i zleciały się do świerka. I to nie tylko dzięcioł duży, ale też większy od niego dzięcioł czarny – cały czarny z czerwoną czapeczką, średni, białogrzbiety, zielony, a nawet rzadki trójpalczasty! I teraz to one zaczęły stukać, polując na kornikowe larwy, których pod korą świerka żerowało już naprawdę dużo. Przy okazji całej tej dzięciołowo-kornikowej zabawy znów odpadło parę gałęzi, w korze powstały dziury, pęknięcia, na których natychmiast zaczęły rozwijać się grzyby. Drzewo stało, ale miało już naprawdę bogate towarzystwo! Powstały nowe dziuple, w dziuplach zaczęły gnieździć się – oprócz sikor – również pełzacze i kowaliki wędrujące po pniu głową w dół, muchołówki, oczywiście dzięcioły, a kiedy jedna z dziupli powiększyła się, rozkuwana co roku, najpierw zadomowiła się w niej wiewiórka, a potem – puszczyk, nocny łowca. W dziuplach przesypiały też dzień nietoperze...
Za kornikami przyszły inne owady, za pierwszymi grzybami, zamieniającymi pęknięcia i szczeliny w dziuple i próchnowiska – kolejne grzyby. Drzewo żyło, a życie toczyło się nie tylko na gałęziach, nie tylko na korze, nie tylko tuż pod nią, ale również niżej, pod ziemią, wśród korzeni. Świerkowe korzenie splotły się w jedną sieć z białymi sznurami przeróżnych grzybni, wchodząc z grzybami w związki – czasem drzewo miało z tego jakąś korzyść, czasem tylko grzyb. Pod koroną świerka rosły rydze, podgrzybki, borowiki, opieńki, ale wśród korzeni, w obumierającej korze czy w drewnie było ich dużo więcej, często maleńkich albo w ogóle niewidocznych. Grzyby wpełzały w korytarzyki wygryzione przez owady, owady zajmowały się drewnem naruszonym przez grzyby. Coraz więcej związków, coraz więcej gatunków...
Drzewo żyło, chociaż kora łuszczyła się całymi płatami, chociaż na gałęziach było coraz mniej igieł... chociaż przez tkanki drewna i łyka płynęło coraz mniej wody i odżywczych soków. Potężniejsze konary dawno odpadły. Wysoki, próchniejący pień stał wśród lasu. Im bardziej usychał, próchniał, gnił, tym więcej było w nim przestrzeni dla ptaków, drobnych ssaków, owadów, pajęczaków, nicieni, grzybów i wielu, wielu innych organizmów. Z każdym rokiem, z każdym próchnowiskiem, z każdą dziuplą było w nim więcej życia... A jednocześnie im mniej na nim było igieł, im mniej gałęzi, im mniej cienia, tym więcej światła pod jego stopami, tym większe szanse dla tych wszystkich małych drzewek, krzewów, drobnych roślinek runa, które zdecydowały się wykiełkować i teraz tak bardzo pragnęły światła, które w lesie jest jednym z najtrudniej dostępnych skarbów.
Aż w końcu drzewo runęło, padło na dno lasu. Ale wciąż żyło, choć jego ciało próchniało, choć na gałęziach nie było już ani listka... Oto pień oplotło mnóstwo przeróżnych grzybów, wątrobowców, porostów i mchów, małych i dużych, widzialnych i niewidzialnych, o listkach prostych, zakrzywionych, owalnych, wydłużonych, przeróżnych. Oto pełzną po nim kolorowe śluzowce... Kolejne grupy owadów, roztoczy, nicieni, bakterii biorą się do pracy, drążą korytarze, składają jaja, rozmnażają się, żerują, wydalają... Wszystkie są dobre i potrzebne – rozkład drewna dostarcza składników odżywczych do gleby. Zresztą gleba sama tworzy się pod grzybnią i korzonkami pierwszych kolonizatorów. Na pniu wyrastają pierwsze rośliny naczyniowe – szczawik zajęczy, paprocie, trawy... Wiosną próchniejący wykrot mieni się kolorami kwitnących zawilców, ziarnopłonów i przylaszczek. Na rozgrzanym pniu wygrzewają się jaszczurki, zaskrońce czy żmije. W szczelinach chronią się ropuchy i inne płazy, pod rozkładającym się pniem mieszkają leśne myszy, wiele ptaków – choćby strzyżyk, ale też duże zwierzęta – puchacz, a nawet ryś czy wilk.
Drzewo żyło...
Aż pewnego wiosennego dnia, kiedy puszcza powoli budziła się do życia po zimowym odpoczynku, wysoko, wysoko, ponad koronami dębów, grabów, jesionów, lip i klonów, na świerkowej gałęzi otworzyła się dojrzała szyszka i wyfrunęło z niej nasionko. Szybowało, frunęło w ciepłym wietrze, kręciło się, wirowało wesoło, aż upadło na zmurszałą kłodę, ledwo widoczną już wśród porastających go roślin, zeszłorocznych liści i resztek śniegu. Upadło i znalazło na nim żyzną, przyjazną glebę. Wykiełkowało i zaczęło rosnąć...
I za autorką tych słów namawiam: Podpisz petycję w obronie Puszczy Białowieskiej, gdzie drzewa wciąż jeszcze umierają, dając życie, a nie tylko deski i trociny.
Ja już podpisałam.
Ja też!
OdpowiedzUsuń;)
UsuńBo trzeba być debilem (patrz pan minister), żeby twierdzić, że drzewo to tylko drewno.
OdpowiedzUsuńDobrze, że coraz więcej ludzi to rozumie.
Tyle, że wciąż kasa zasłania ludziom oczy. I mózgi.
UsuńPodpisalam juz dawno.
OdpowiedzUsuńA ja- gamoń- dopiero dziś trafiłam. Lepiej później, nż wcale ;)
UsuńPuszcza to puszcza i powinna żyć własnym życiem :)
OdpowiedzUsuń