Co prawda trochę po czasie, ale nie mogę się opanować... ;)
Święto zakochanych przywędrowało do nas ze zgniłego zachodu. Nie jest aż tak wyklinane, jak chociażby Halloween, ale też budzi trochę kontrowersji. Mnie- szczerze mówiąc- ani ziębi, ani grzeje. Nie obchodzimy go jakoś specjalnie, a w tym roku całkiem o nim zapomniałam i głupio mi było, gdy Jurek wręczył mi tulipana i czekoladę. Zrewanżowałam się dobrym obiadem i git.
Osobą, która organicznie wręcz nienawidzi Walentynek jest moja kuzynka Anka. Być może dlatego, że jest zadeklarowaną singielką i widok czule obejmujących się par pewnie podświadomie nie sprawia jej przyjemności. Nie widziałam się z nią, ale przyjechała Olka po Hanię i przy okazji oplotkowałyśmy Anię dokumentnie ;) Po ostatnich Walentynkach Anka z pewnością znienawidzi je jeszcze bardziej!
Rany- co to był za dzień. Zbieg przeróżnych, dziwnych okoliczności sprawił, że dziewczyna miota się pomiędzy dwoma facetami. Z jednej strony nasz doskonale znany doktorek, który tym razem na nią zarzucił swą testosteronową sieć, a z drugiej- przystojny, niczym męski odpowiednik Dody, i równie mądry, Jacek- trener choszczeńskich kajakarzy. Moja twardo stąpająca po ziemi i mądra zazwyczaj przyjaciółka, pod wpływem ciągłej walki serca z rozumem i szalejących hormonów, robi z siebie durnia raz za razem, i... dostarcza nam niezłej rozrywki. Wiem... to chamstwo z mojej strony, ale jak Olka opowiadała mi o jej zwariowanym Dniu Zakochanych, płakałam ze śmiechu.
W skrócie ( a w całości tutaj)- razem z kulą do kręgli przeleciała kilka metrów po torze, wszem i wobec prezentując swoje najnowsze stringi. Przegrała sromotnie partyjkę bilarda, choć gra najlepiej z nas wszystkich. Kobietę, która towarzyszyła Ajronowi, niby niechcący oczywiście, oblała drinkiem. Po czym rozdygotana niczym ryba w galarecie pobiegła do Olki szukać ratunku, bo jej myśli i uczucia rozsypały się we wszystkich kierunkach, podobnie jak owe nieszczęsne kręgle.
A my się cieszymy. Bo życie znowu pokazuje, że z miłością nie da się wygrać; przychodzi kiedy chce nie wiadomo skąd i rządzi się swoimi prawami. Miłość łapie nas nieoczekiwanie. Za nic ma sobie naszą chęć lub niechęć do jej odczuwania. Nawet jeśli zatwardziale twierdzimy, że jest nam zupełnie niepotrzebna, to ona i tak nigdzie nie ucieka. Czasami to my jesteśmy króliczkiem, za którym goni myśliwy, a czasem to my polujemy na naszego króliczka. Ta zabawa może mieć, i oby miała, finał w szczęśliwym związku. Gorąco kibicujemy naszej niezłomnej policjantce. W końcu dlaczego ma mieć lepiej niż my???
Omatko, jak ja jej współczuję...
OdpowiedzUsuńA ja wręcz odwrotnie. Co może być piękniejszego od stanu zakochania?
UsuńSam zwyczaj pochodzi ze starożytnego Rzymu, na zachodzie go tylko trochę podrasowali :)
OdpowiedzUsuńNo proszę. Jak fajnie, że każdego dnia człowiek może czegoś nowego się dowiedzieć ;)
UsuńCzyli wpadła w dicksand :-) (to z komedii Jak to robią single). Nie wiem jak to przetłumaczono na polski, ale po angielsku dicksand to jest to samo co quicksand (ruchome piaski), i tu i tu cię wciąga.
OdpowiedzUsuń*dick czyli po prostu... kutas :-)))
Hahahah. Muszę to sprzedać Ance. Ale się wścieknie! ;)
Usuń