No to się narobiło...
Pamiętacie moją kuzynkę Ankę, zadeklarowaną singielkę i nieugiętą feministkę? Ankę, która również, ku własnej zgryzocie, jak i radości nas wszystkich, nie oparła się urokowi Aarona Medinopolusa i wreszcie znalazła własne skarpetki do zbierania? Która w końcu odzyskała spokój w ramionach przystojnego weterynarza?
No więc już go straciła. Zerwała z Ajronem i posłała go w kosmos. Wcześniej jednak w kosmos latali wspólnie i okazało się, że z tych międzyplanetarnych podróży moja kuzynka przywiozła ze sobą pasażera na gapę. Objawił się on w postaci dwóch błękitnych paseczków. Jednym słowem, moja czterdziestoletnia przyjaciółka zaliczyła najbanalniejszą w świecie wpadkę, która ewentualnie mogłaby być zrozumiana u młodocianej pannicy, ale u dojrzałej, a nawet lekko przejrzałej (choć w sumie okazało się, że jednak nieprzejrzałej) kobiety jest... no cóż, sami sobie dopowiedzcie, bo mnie nie wypada jej przecież oceniać. No i chwilę wcześniej pogoniła przyszłego tatusia i nie zamierza (mam nadzieję, że tylko chwilowo) powiedzieć mu o celnym strzale, jaki był jego udziałem.
Dziewczyna wpada ze skrajności w skrajność. Raz widzi siebie, spacerującą z wózkiem i rozmawiającą z innymi mamami o pieluchach i odżywkach i nie umyka jej w owym obrazku, że pozostałe mamy są o piętnaście lat młodsze. Widzi, jak, umordowana kolkami i wiecznym płaczem nie wiadomo z jakiego powodu, strzela sobie w łeb z ukochanego glocka. Maluje w swej głowie obrazy szczęśliwego Ajrona spacerującego z jakąś wydrą lub inną zwierzyną łowną, podczas gdy ona z ryczącym tłumoczkiem przez kilka godzin czeka na wizytę lekarską. Matko jedyna. Nawet kielicha nie może sobie strzelić na poprawę humoru…
Godzinę później chodzi z rozanielonym uśmieszkiem, głaskając się po wciąż płaskim brzuchu.
Codziennie oglądane widoki nabrały innego wymiaru. Przez szyby samochodu obserwuje place zabaw pełne bawiących się dzieci i kolorowe wystawy sklepów z zabawkami. Zatrzymuje auto, gdy widzi zbliżające się do przejść dla pieszych matki pchające dziecięce wózki, choć wcześniej na taki widok przyciskała z irytacją pedał gazu, chcąc zdążyć pokonać pasy przed rozglądającymi się po sto razy na boki kobietami. Uśmiecha się na widok niezgrabnego człapania ciężarnych i jest to uśmiech pełen sympatii, który pojawił się w miejsce wcześniejszego, współczującego grymasu.
Jednym słowem- nie poznaję jej. Czy to już hormony? Wiem, łatwo mi pisać, bo ja mam już odchowanego, dorosłego syna i męża u boku. Gdy pomyślę sobie, że znów musiałabym zagrzebać się w pieluchach, zupkach i zasypkach... brrr! A do tego bez drugiej zmiany w postaci tatusia? Matko jedyna!
Brrr a nawet wrrr...i matko jedyna.Tylko nie ryczące tlumoczki...ale są babki które późne macierzyństwo odmładza.
OdpowiedzUsuńTak to jest z macierzyństwem. Stare odmładza, a młode postarza ;)
UsuńAni wiek, ani wstret do macierzynstwa, ani nawet feminizm nie chroni przed prozaicznymi pulapkami zycia powszedniego. Ale po czterdziestce to sie zaczyna myslec o wnukach raczej. ;)
OdpowiedzUsuńNo nie? Mogłabym już być babcią. Choć niekoniecznie zaraz... ;)
UsuńPodziwiam wszystkich, którzy decydują się na dziecko tak późno. Wbrew temu co opisują w gazetach, życie nie zaczyna się po 40-ce.
OdpowiedzUsuńRacja. Choć w tym wypadku, to zdecydował raczej przypadek. Miejmy nadzieję, że szczęśliwy. Jakby zdarzyły się bliźniaki, to na 500 plus się nawet załapie ;)))
UsuńA ja bym mogła jeszcze jednego naleśnika mieć, tylko niech mi ciążę donosi :)
OdpowiedzUsuńA ja odwrotnie. W ósmym miesiącu przez płoty skakałam, ale poród to była masakra. Więc mogę nosić, tylko niech ktoś rodzi ;)
UsuńTo się dogadajcie, dziewczęta. Jedna nosi, druga rodzi, wychowujecie na zmianę, 500+ dzielicie na pół.
UsuńJa mogę zajść, ale niech ktoś nosi, rodzi i wychowa.
OdpowiedzUsuńNo baaa. Tak to by każden jeden chciał ;)))
Usuń